Masti ma rację.
W dodatku uważam, że chociaż jest sens pogadać o ideologii, na jakiej to się opiera, to mnie jest też bliski pragmatyzm takich projektów społecznościowych: co do zasady wszystko jest otwarte, bo zwyczajnie szkoda energii na ograniczanie z góry, ale jeśli ktoś nadużywa tego kredytu zaufania, to lepiej go ograniczyć, niż tracić energię na ciągłe chodzenie za nim i poprawianie. Przy czym ważna jest proporcjonalność - na początku się rozmawia i zwraca uwagę, a dopiero potem w miarę potrzeby nakłada blokady - jeśli to zadziała, to się na tym poprzestaje, jak nie, to się zwiększa uciążliwość.
Pamiętam przypadek wyjątkowo upierdliwego Wikipedysty, który doszedł do stałej blokady i potem wprawdzie były podejrzenia, że zarejestrował się na nowym koncie, ale znów pragmatyzm: nawet jeśli to on, ale nie robił już nic złego, to co za różnica? Po co się jeszcze bawić w inwigilację, skoro przez blokadę jednego konta osiągnęliśmy jako społeczność cel, czyli brak wandalizmów? Bo celem było właśnie to, a nie karanie go dla zasady.
Znam taką anegdotkę ze studiów, że jeśli któryś Eskimos zaczynał kraść itp., to nie traktowano go jako złodzieja, tylko człowieka chorego. Jednak jeśli ta choroba przekraczała miarę, to któregoś dnia delikwent budził się, a “społeczeństwo sobie poszło”… W tamtych warunkach oznaczało to skazywało go na śmierć, a u nas tylko odebranie jednej zabawki (przecież może sobie robić własną mapkę - i też znam przypadek, że inny niedostosowany postawił własne Wiki tematyczne), ale zasadniczy pomysł jest taki właśnie - nie gonimy za króliczkiem, tylko jeśli nie gra zgodnie z zasadami, to odbieramy mu możliwość uczestniczenia w pracy społeczności.
Wczoraj zresztą o tym wspominałem w audycji dla WikiRadia - to kwestia rozwoju projektu, dopiero w pewnym momencie narzędzia kontroli użytkowników stają się potrzebne. Ale i potem wystarczy korzystać z nich z umiarem, to wszystko będzie dobrze i projekt się wprawdzie zmieni, ale nie w swoją karykaturę.